niedziela, 24 listopada 2013

Hula hop

Mam nowy nabytek - hula hop :) bez wypustek, masażerów i innych dziwnych patentów, które pomagają w schudnięciu. Mój Hula hop ma średnicę 105 cm (odległość od podłogi do pępka) i waży ponad 1 kg. Jest barwny i kolorowy - jest pomarańczowo-żółto-czerwono-brązowy :) Nie wiem czemu, mam słabość do koloru pomarańczowego :) Moje cudo dotarło do mnie w poniedziałek i już mam kilka zakręceń na swoim koncie. Zgodnie z instrukcją przez pierwsze kilka dni kręciłam po kilka minut, by przyzwyczaić ciało do wysiłku i zapobiec przeciążeniu.. Tak czy inaczej kilka siniaków się pojawiło... Poczułam w końcu mięśnie brzucha.... Tak ona SĄ ;) Dziś kręciłam przy dźwiękach zespołu Metallica :) Był ogień ;) Boli wszystko, a kręciłam z 10 minut.
Cóż niestety porównałam dziś zdjęcia zrobione pod koniec sierpnia...  Niestety nie widzę spektakularnej różnicy :( jak miał brzuch - tak mam, jak mam fałdki na plecach tak mam :( ohyda :( i dół! ALE... nie zamierzam się poddać! Więcej ćwiczeń i definitywnie wykluczyć SŁODYCZE i SŁONE PRZEKĄSKI... Od czasu do czasu niestety mięknę i wpierdalam do filmu chipsy, popcorn, piję wino i piwo...a potem dziwię się, że nic z tego nie wychodzi....Ehhhh.... Twardą trzeba być nie miętką... Zrobię to... tylko trzeba czasu...

piątek, 1 listopada 2013

Dziś mamy 1 listopada. Póki co, nie byliśmy jeszcze na cmentarzu. Pójdziemy wieczorem, cmentarz robi wtedy największe wrażenie. Migoczące płomienie zniczy, mrok, niewielu ludzi.
W tym tygodniu byłam 3 razy na aqua aerobiku (w poniedziałek, środę i czwartek). Ja zawsze ciężko było zebrać się w sobie, ale później nie żałowałam, a podczas ćwiczeń uśmiech nie schodził z mojej twarzy. W poniedziałek jest ciężko, bo na zajęciach ziewam (poranne wstawanie mi nie służy). Muszę jeszcze wdrożyć ćwiczenia Ewy Chodakowskiej, by miało to realny sens i zaowocowało szczuplejszą sylwetką.
Będę dążyła do poniższego modelu:
Poniedziałek - aqua aerobic
Wtorek - ćwiczenia z Chodakowską
Środa - aqua aerobic
Czwartek - aqua aerobic
Piątek - wolne
Sobota - ćwiczenia z Chodakowską
Niedziela - ćwiczenia z Chodakowską
Wdrożyłam w życie ograniczenie słodyczy oraz słonych przekąsek. Zaczęliśmy pić yerba mate (dzięki temu ograniczyłam spożycie kawy, a co za tym idzie słodyczy. Kawa bez czegoś słodkiego to nie kawa). Wczoraj zrobiliśmy sobie wieczór filmowy, polało się piwo i pochrupało się słone przekąski (jak na moje możliwości zjadłam niewiele, skoncentrowałam się na chrupaniu niesolonych orzeszków oraz jedzeniu śliwek). Skoro już napisałam o śliwkach, to dziś zrobiłam przepyszne ciasto ze śliwkami, na pełnoziarnistej mące, z niewielką ilością cukru... Jest przepyszne. Bo w końcu nie samą dietą żyje człowiek.

wtorek, 29 października 2013

Dziś mamy wtorek. Plan 20 i pół kilo mniej w trakcie realizacji. Co prawda dziś nie ćwiczyłam (byłam tylko na rehabilitacji, gdzie miałam elektroprądy i fizykoterapię, plus 30 min. na sali gimnastycznej) na usprawiedliwienie mogę dodać, że w niedzielę ćwiczyłam z Chodakowską (w moim super dresiku), wczoraj byłam na aqua aerobicu... Dzień praktycznie bez słodyczy (no dobra, rano zjadłam kostkę czekolady toffi do kawy i później jogurt naturalny z czekoladowymi groszkami ;) ale i tak jak na moje możliwości baaardzo spoko. Zestaw yerba mate dotarł, już dziś siorbałam yerbę, dostałam meeeega power ;P

piątek, 25 października 2013

Jest piątkowy wieczór, siedzę przed komputerem, delektuje się pestkami dyni w karmelu. Są dobre, trochę zbyt słodkie, ale jak się weźmie jedną pestkę, człowiek sięga po kolejną i kolejną... i tak pół paczki znajduje się już we mnie...
Czemu właściwie pomyślałam o tym, by prowadzić bloga... 20 i pół kilo mniej...
No cóż, chyba właśnie dziś jest ten dzień, ten moment, by zmienić coś w swoim życiu... Zwłaszcza, że to co jem i ile jem wpływa nie tylko na moje życie, ale i życie mojego męża i jeszcze jedno życie, którego jeszcze nie ma, a ja go bardzo pragnę. Chyba jak każda kobieta czuję, że to jest ten moment, mam wspaniałego męża, po ślubie jesteśmy już 3 lata, ale niestety pomimo wielu prób, do tej pory nie udało nam się zajść. Zaraz po ślubie wylecieliśmy na Teneryfę, gdzie spędziliśmy błogi tydzień. Zaraz po powrocie zaopatrzyła się w książkę "Ciężarówką przez 9 miesięcy". Postanowiłam, że będę ją czytała "na bieżąco", hmmm, utknąłam na 20 stronie i na wyższy level nie wskoczyłam do tej pory. Po pierwszym roku starań zaczęłam coraz bardziej chcieć, zaczęłam coraz bardziej się stresować, że pomimo prób, nadal NIC! Minęły 2 lata, znowu nic, zaczęłam chodzić do ginekologa, robić badania, mojego męża też wysłałam na badania. Wyszły niepokojące wyniki, ale w sumie nic poza tym, że znaliśmy wyniki nie zrobiliśmy. Minął kolejny rok, mi przy okazji się spadło z konia, połamałam się w 5 (w sumie strategicznych) miejscach - kość łonowa - dwa ramienia i kość krzyżowa... 2,5 miesięcy leżenia, 3,5 miesiąca dochodzenia do siebie... A czas... tyk, tyk, tyk. W końcu udało nam się trafić na kompetentnego ginekologa, który zlecił mi podstawowe(!) badania hormonalne, zrobił usg, badanie rezerwy jajnikowej. Badania wyszły w miarę zadowalające... Ale niestety muszę zgubić parę kilogramów. Może to zwiększyć wielokrotnie szansę na poczęcie. Teraz ważę 80 kg (masakra) a mam 174 cm wzrostu. Niestety wszystko, cały tłuszczyk kumuluje się na moim brzuchu... Mam nadzieję, że uda mi się zrzucić ten mój balast z ciała i z duszy... Bo ciąży strasznie...  Mam nadzieję, że się uda, musi się udać! Albo teraz, albo nigdy!